Rozpad małżeństwa a poczucie winy.


12 kwietnia 2020, 22:39

Felieton pisany dla www.planetakobiet.com.pl

Rozpad małżeństwa a poczucie winy .

Decyzja o odejściu nie należy do łatwych. Z reguły to jedna ze stron decyduje się na tak drastyczny krok. Mało kiedy taką decyzję podejmują obie strony - byłoby to wbrew logice. Oznaczałoby to, że związek istniał bez uczucia a raczej stanowił wyrachowany kontrakt.



Wielu zapyta: Dlaczego ludzie nie mogli dogadać się w innych kwestiach w małżeństwie, skoro mają ze sobą tak świetne relacje? Ponieważ nie było prawdziwego uczucia! Uczucia jakim jest miłość. W początkowej fazie gorąca, namiętna, szczera. Później, gdy wygasa - żywa rana.

W większości przypadków ta ze stron, która decyduje się na zakończenie małżeństwa jest już z góry na przegranej pozycji. Dlaczego? Ponieważ cała odpowiedzialność spada właśnie na nią. W momencie pozostawienia swojego partnera czy też partnerki to ona podejmuje decyzję za dwoje. Niezależnie od tego, czy druga strona tego chce czy nie. Opuszczona strona w tej sytuacji zostaje tzw. ofiarą, czuje frustrację, przechodzi załamanie nerwowe, wciąż analizuje dlaczego do tego doszło? Dopada ją poczucie winy.Włącza się dogłębna analiza swojej postawy. Szukamy swojej winy.

Oczywiście lepiej wychodzi nam znajdowanie winy w partnerze / partnerce, która zrobiła ten pierwszy krok. Osoba pozostawiona czuje się przegrana. Wydaje jej się, że jest beznadziejna, skoro ktoś, nie oglądając się za siebie, odchodzi pozostawiając za sobą szmat wspólnie spędzonego czasu, masę wspomnień, niejednokrotnie dzieci oraz dobra materialne. Opuszczona osoba czuje się NIKIM.

Wydaje się, że ta strona, która opuszcza jest silniejsza a zarazem zła. Dlaczego? Ponieważ żyjemy w kraju w większości katolickim i tego typu rozwiązanie jest niemoralne, choć coraz częściej praktykowane i modne.

Jak jest naprawdę? Która strona w trakcie rozpadu małżeństwa cierpi bardziej? Odpowiedź jest jedna: obie strony przeżywają tak samo mocno rozpad małżeństwa. Obie strony borykają się z poczuciem winy, załamaniem czy flustracją. Obie analizują za i przeciw ponieważ nikt normalny nie odchodzi od partnera, jeśli związek był udany. Przykład?

Mając niespełna 19 lat wyszłam za mąż. Będąc jeszcze naiwną dziewczyną, wydawało mi się wówczas, że jestem dojrzałą kobietą, która wie, czego chce od życia. Decyzja o ślubie też wydawała mi się dojrzała. Wzięłam ślub Kościelny (bez cywilnego) z mężczyzną, który okazał się zwykłym oszustem. Związek rozpadł się po niespełna pół roku pozostawiając w sercu wstyd i problem natury religijnej.

Już rok później poznałam kolejnego mężczyznę. Dopadła nas strzała amora. Ze związku z którego przyszło na świat wymarzone dzieciątko nie pozostało nic innego jak tylko zawarcie ślubu cywilnego w celu uregulowania sytuacji prawnej naszej nowej rodziny. Na świat przychodziły kolejne dzieci. Niestety również i tu po czasie zaczęło coś pękać. Nie było kolorowo. Trwaliśmy jednak w małżeństwie przez prawie dwadzieścia lat.

Niedawno zrozumiałam, że błąd popełniłam już na początku, godząc się na związek zbudowany na tzw „piasku”. Związek, który miał za słabe filary i nie wytrzymał wielu prób.

Po dwudziestu latach odeszłam od męża z dziećmi. Nie było zdrady. Odeszłam bez słowa, bez łez, jednak z ogromnym poczuciem winy. Kochałam kiedyś tego człowieka do szaleństwa. Przeżyliśmy ze sobą wiele pięknych, ale i gorzkich chwil. Tęsknię za nim.

Decyzja o odejściu jest moją raną, która się sączy. Pragnę uregulować swoje życie religijne, a co za tym idzie unieważnienie poprzedniego ślubu. Chcę podjąć dojrzałą duchowo decyzję o powrocie lub całkowitym rozpadzie związku. Jest to próba dla obu stron: kto z nas bardziej kocha, kto przeczeka i przeżyje separację.

Dla wielu obserwujących z boku nasze małżeństwo ludzi - jestem na przegranej pozycji. Niewiele osób, znajomych, przyjaciół rozumie moją sytuację. Oskarżają mnie o to, że rozwaliłam związek, rozdzieliłam dzieci. Troje z nich mam przy sobie, jedno zostało przy ojcu - taka była decyzja dorastającego syna.

Po dwudziestu latach dostałam rozgrzeszenie, przyjęłam komunię śwętą i czekam, aż Bóg poprowadzi mnie za rękę i pokaże, jakie jest moje przeznaczenie. "Zbudujesz dziecino dom na skale" - wyszeptał mi do ucha któregoś pięknego razu.

Nie oglądaj się za siebie a twoje życie będzie doskonałe! Uwierz w siebie! Uwierz w miłość!

Komuś trzeba zaufać! Ja zaufałam właśnie Bogu.

Beata Gąsienica-Bednarz

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz