Żyć z podejrzeniem nieuleczalnej choroby....
12 kwietnia 2020, 22:28
Felieton pisany dla www.planetakobiet.com.pl
Żyć z podejrzeniem nieuleczalnej choroby.
Wiadomość o podejrzeniu ciężkiej choroby powala z nóg. Mało kto przygotowany jest na taką ewentualność. Człowiek trafia do lekarza z nadzieją, że dostanie jedną z kolorowych drażetek i ból, który męczy nas od dłuższego czasu - minie.
Niestety, nie zawsze lekarz może od razu znaleźć „antidotum” na naszą chorobę. Najpierw należy przejść całą drogę diagnozowania choroby, a znając polskie realia, to trwa zbyt długo. Mało tego - niejednokrotnie zostajemy z nią sami. Bez pomocy. Powinniśmy wówczas skorzystać z pomocy psychologa.
Szukamy odpowiedzi - najpierw w głowie, później w internecie. Ogarnia nas obawa o swoje życie. Zaczynają się lęki. Nagle nasza głowa zawalona jest informacjami, które coraz bardziej osłabiają naszą psychikę. Dochodzimy wówczas sami do wielu wniosków, niekoniecznie trafnych czy właściwych.
Człowiek jest podatny w tym czasie na „wirus” zwany syndromem „cierpiętnika”. Wówczas okazuje się, że nawet najbliżsi próbując nas pocieszyć popełniają błąd mówiąc nam, że to na pewno jakaś pomyłka... lub też część z nich próbuje nam wmawiać, że nie jesteśmy chorzy i że to tylko nasza psychika. Słyszymy: „Będzie dobrze", "Nie martw się na zapas” albo "Jeszcze nie wiesz a już się martwisz” , itd.
Rozumiemy drugą stronę, że chce nas pocieszyć, ale my pogrążamy się wówczas jeszcze mocniej w rozpaczy, sądząc iż najbliżsi robią z nas panikarzy, słabych, poddających się chorobie, nie walczących.
Nawet jeśli człowiek chce walczyć to jest to walka z wiatrakami, ponieważ nie można walczyć z czymś, co jest jeszcze na tym etapie jedną wielką niewiadomą.
Choroba zaczyna się w gabinecie w momencie, gdy lekarz mówi nam, iż możemy być nieuleczalnie chorzy. To tam zaczyna się pierwsze stadium choroby. Rozwija się powoli. Na początku nie dociera do nas informacja o ewentualnej chorobie. Powoli zaczynamy rozumieć, że to wszystko, co uzbierało się już w naszej głowie w tym niekorzystnym dla nas czasie diagnozowania - może niebawem stać się nie wytworem naszej wyobraźni lecz realnym zagrożeniem. Czy ktoś może ma jeszcze wątpliwości, że ja nie jestem chory?
Cytuję: Pół roku temu dowiedziałam się o podejrzeniu u siebie SM (stwardnienie rozsiane). Od tamtej pory jestem nadal na etapie diagnozowania choroby, mam już syndrom wirusa „cierpiętnika". Nie walczę z chorobą ponieważ zdrowy rozsądek mówi: Z czym chcesz walczyć, skoro nie masz jeszcze postawionej na 100% diagnozy? Powiedziałam sobie: Boże, jeśli taki jest twój plan muszę pogodzić się z nim i zaufać w chorobie właśnie Tobie. Jestem już spokojna wyciszona i łagodna, potulnie czekam na ostateczny wynik. To już za trzy tygodnie.
Wniosek: Brak fachowej opieki psychologicznej na NFZ nad ludźmi zmagającymi się z takimi problemami. Jest to niezauważalny problem, który powinnien być tematem nr.1 w Polsce.
Beata Gąsienica Bednarz
Dodaj komentarz