Archiwum 12 kwietnia 2020


Niezależność finansowa kobiet .
12 kwietnia 2020, 22:56

Felieton pisany dla www.planetakobiet.com.pl

Niezależność finansowa kobiet .

Moje Drogie, czym dla każdej z Was jest niezależność finansowa? Biorąc pod uwagę tytuł dzisiejszego tematu, jest to pojęcie indywidualnie rozpatrzone, w każdym personalnym układzie dwojga ludzi. Zaglądając z czystej ciekawości do Wikipedii, wpisując hasło "niezależność finansowa" czytamy: "bezpieczeństwo finansowe".



Cytuję: Bezpieczeństwo finansowe - najogólniej rzecz biorąc to zdolność do pozyskiwania środków pieniężnych w sytuacji, gdy zachodzi taka potrzeba. Jest to stan (niezagrożenia),który daje poczucie pewności funkcjonowania podmiotu oraz szansę na jego rozwój. Bezpieczeństwo finansowe rozumiane jest również jako stan pośredni w budowaniu niezależności finansowej. Antonimem tego pojęcia jest zagrożenie finansowe.

Kochane „Matki Polki”, to przede wszystkim do Was kieruję swój dzisiejszy felieton, choć może on być też przestrogą na przyszłość dla kobiet tzw. niezależnych (póki co bezpiecznych finansowo).

Decyzja o małżeństwie i macierzyństwie podjęta przez Was to zapewne mniej lub bardziej przemyślany krok. Co za tym idzie? Obowiązki małżeńskie oraz wychowawcze. Wszystkie kobiety, które przeszły przez ten okres, decydując się na urlop macierzyński, później wychowawczy zapewne wiedzą, jakie są tego układu plusy i minusy.

Nasze poświecenie względem dzieci (ogółem rodziny), możliwość danego nam czasu na ich wychowanie oraz zadbanie o wspólne dobra jakimi są np. dom, mieszkanie, ogród itd. jest BEZCENNYM doświadczeniem. Dlatego nie pozstaje mi nic innego, jak tylko pogratulować Wam wytrwałości, poświecenia, miłości z której to wszystko wynika.

Jestem jedną z Was, więc wiem, o czym piszę…

A teraz moje kochane przytoczę Wam jedną z autentycznych historii. W malutkiej pigułce zawrę konsensus sprawy z której powinnyście same wyciągnąć wnioski. Kibicuję Wam i życzę z całego serca, aby Wasz los potoczył się szczęśliwie…

Monika lat 43. Podjęła decyzję o zawarciu związku małżeńskiego będąc w ciąży z pierwszym dzieckiem, mając lat dwadzieścia dwa. Wcześniej życie stawiało na jej drodze wiele kłód, dlatego też udało jej się przebrnąć tylko przez szkolę zawodową. Tuż po szkole postanowiła podjąć pracę w celu uzyskania tzw.”bezpieczeństwa finansowego”. Cóż za wybór miała po szkole zawodowej? Pracowała w sklepie na stanowisku kasjerka. Wspomina, że myślała o tym żeby jeszcze pójść zaocznie się douczać, ale była zmęczona pracą i właściwie nie miała wsparcia ze strony rodziny w tej kwestii.

W międzyczasie poznała swojego męża i stało się. Po kolei: ślub, dzieci - jedno po drugim, w sumie aż piątka pociech. Wspaniale. Cudowna matka, oddana żona, zakochana po uszy w ojcu swoich dzieci. Sytuacja finansowa w rodzinie była ciążka, pracował tylko mąż, ona zajęła się wychowywaniem maleństw. Nie narzekała, że ciężko. Była zmęczona, ale była też szczęśliwą młodą kobietą u boku pracowitego, zaradnego mężczyzny.

Dzieci często chorowały. W domu radziła sobie jednak sama, sporadycznie korzystając z pomocy opiekunki. Nie było ich najczęściej na to stać. Gdy trójka z dzieci była już odchowana” z pampersów” Monika postanowiła pójść jeszcze zaocznie do szkoły, chciała mieć na początek przynajmniej maturę. Wiedziała, że mąż nie będzie z tej decyzji zadowolony. Bo kto w tym czasie kiedy ona będzie w szkole zajmie się dziećmi?

Przekonała go jednak, postawiła na swoim. On w weekendy zajmował się dziećmi, jej udało się skończyć szkolę średnią. Nie spała po nocach, uczyła się do egzaminów, przez dzień zajmowała się domem oraz dziećmi. Dała radę. Dzielna dziewczyna. On też dał radę - dzielny facet.

Matura - nie udało się. Po drodze Monika miała operację. Kobiece sprawy - guz jajnika. Pech chciał w dzień matur - termin operacji. Siła wyższa. Poddała się operacji. Obiecała sobie, iż prędzej czy później, temat dokończy. Miała na to pięć kolejnych lat.

Monika po drodze urodziła jeszcze dwoje dzieci. Problemy finansowe oraz zmęczenie coraz bardziej dawały się jej we znaki. Nadszedł kryzys. Później już był tylko gorzej. Brak szacunku ze strony męża, obraźliwe uwagi. Pojedyncze incydenty ze strony małżonka spowodowały, że Monika zamknęła się w sobie. Mąż Moniki w tym czasie rósł w siłę, budował swoje biznesowe imperium. Właściwie cały czas spędzał po za domem, który traktował jak hotel.

W domu nie było już ciepłej atmosfery. Obie strony miały do siebie wiele słusznych pretensji. Monika po drodze podpisała intercyzę. Wynikało to z jej niezałatwionych wcześniej spraw przed ślubem. Sama zaproponowała, aby zabezpieczyć firmę męża przed swoimi ewentualnymi problemami, do których zresztą nigdy nie doszło. Nie dopuściła do takiej sytuacji. Zabezpieczyła za to męża i jego majątek.

Umówili się wspólnie, że jeśli jej sytuacja będzie już stabilna i jasna, wówczas zlikwidują umowę małżeńską. Do tego jednak nigdy nie doszło. Sytuacja trwała tak przez prawie dwadzieścia lat ich związku. Monika mieszkała z dziećmi u męża w jego domu, stosunki ze swoją rodziną miała wówczas poprawne, aczkolwiek nie bardzo liczyła na jakąkolwiek pomoc z ich strony. Była niezwykle dumną, honorową kobietą, która nie przyznawała się nikomu, jak jest jej ciężko. Bała się plotek, a przede wszystkim swojej przegranej, do której nie chciała się przyznać.

Przyszedł czas, kiedy po jednej z walk, w której doszło do rękoczynów, Monika zrozumiała, że to koniec. Że oboje nie są w stanie się już zmienić. Sprawy zaszły za daleko… Monika trzykrotnie podejmowała próby wstrząśnięcia swoim partnerem wyprowadzając się z domu, kiedy puszczały tzw. zawory. Niestety za każdym razem, gdy obiecywał, że się zmieni i poprawi oraz przysięgał, że ją kocha i nie wyobraża sobie życia dalej bez niej, naiwnie wierzyła, że to prawda. Wybaczała...

Była naiwna i łasa na każdy komplement. Przez te wszystkie lata, gdy on pracował, ona była nie tylko kobietą lecz „robotem”, który musiał zadbać o wszystko. Mąż Moniki wpadł w rutynę, wydzielał jej środki potrzebne do funkcjonowania. Była oszczędna, zaradna, nie potrzebowała za wiele. Dla niej priorytetem były dzieci.

Dzieci z wiekiem zwiększały swoje potrzeby, ale i też obserwowały sytuację w domu. Zauważyły smutek i przygnębienie Moniki, które z roku na rok narastało. Dochodziło w domu do patologicznych sytuacji, gdy mąż Moniki osiągnął władzę, pozycję i pieniądze. Stał się egoistą. Wszyscy byli mu podporządkowani. Nikt się nie stawiał, bo ostatecznie i tak trzeba było się przed nim ugiąć, prosząc o pieniądze, które są niezbędne do przeżycia każdego kolejnego dnia.

Pułapka. Odczekała wszystkie smutne lata, otaczając się mocnym pancerzem. Łzy wyschły, krwawiło tyko serce, ale wiedziała o tym tylko ona. Po trzeciej próbie odejścia z domu, a później jeszcze naiwnego powrotu, Monika zaczęła podchodzić do wszystkich spraw równie egoistycznie jak jej partner. Jest już wyrachowana. Mieszka z nim dalej, twierdząc, iż w zasadzie robi to na razie dla swojej najmłodszej pociechy, która jest zresztą oczkiem w jego głowie.

Monika dopiero teraz zaczęła się spełniać zawodowo. Okazało się, że przez te wszystkie, niby stracone lata, Monika odkryła w sobie kilka różnych talentów, o których wcześniej nie miała pojęcia, iż jest w ich posiadaniu. Teraz, gdy mąż Moniki powoli wypala się zawodowo, dziewczyna rozkłada tak zwane skrzydła i z larwy samiczki zamienia się w cudownego motyla. Jest ponad nim.

Mówi otwarcie: - Jestem pewna, że niebawem usłyszy o mnie świat, ponieważ właśnie jestem na dobrej drodze, aby uzyskać swoją niezależność finansową, a co za tym idzie swoją WOLNOŚĆ.

Drogie Panie, nie dajcie się zwariować. Macierzyństwo, małżeństwo jest cudownym czasem, ale każda z Was powinna znaleźć czas na realizowanie swoich marzeń, postanowień oraz ... Własną pracę. Nie bójcie się: dom, rodzina - nic bez Was się nie zawali. To tylko Wasz strach powoduje, że tak myślicie.

Przywykłyście do siedzenia w domu i Waszych domowych obowiązków? W niczym nie jesteście więc lepsze od swoich partnerów. Macie do nich pretensje, że wracają do domu po pracy i już nic więcej ich nie interesuje? Wy robicie dokładnie to samo. Rodzina do tej pory była Waszą pracą, a co później?

Pamiętajcie, obowiązki domowe dzielcie na pół. Będzie sprawiedliwie. Nie chowajmy się za plecami swoich mężczyzn mówiąc, że oni są od nas gorsi i że nie daliby sobie bez nas rady. Nie pozwólcie by byli po prostu wygodni.

W większości przypadków receptą na uleczenie związku jest po prostu partnerstwo oraz niezależność finansowa. Spróbujmy się dogadać a jeśli nie wyjdzie, wówczas nie ma złudzeń. Czas odejść. Postawić na siebie.

Niezależność finansowa to rzeczywiście bezpieczeństwo, wolność, ale przede wszystkim niewiarygodne poczucie własnej wartości.

Beata Gąsienica-Bednarz

Moje małe sukcesy.
12 kwietnia 2020, 22:48

Felieton pisany dla www.planetakobiet.com.pl

Moje małe sukcesy.

Sukces. Dla każdego z nas pojęcie to ma zupełnie inne znaczenie. Niedawno uświadomiłam sobie, że jestem kobietą sukcesu. Egzystujemy we wszechświecie w którym żyją istoty ludzkie, a wśród nich nieskończona liczba "ludzi sukcesu".



Dziś wiem, że jestem jedną z nich! I jestem z tego dumna.

Ludzie osiągają w swoim życiu wiele sukcesów w różnych dziedzinach życia. Jesteśmy wszechstronnie uzdolnieni i to też jest „sukces” . Tylko komu go przypisać? Każdy z nas ma na to swoją teorię.

Do niedawna żyłam w przekonaniu, że moje życie jest nudne, szare i bez sensu. Słowo "sukces" było dla mnie zupełnie obce. Wydawało mi się, że jest to jakaś abstrakcja. Coś, czego nigdy nie osiągnę ani nie doświadczę. Jedyne co trzymało mnie przy życiu, to fakt, iż jestem matką gromadki dzieci. Jestem odpowiedzialna i skoro zdecydowałam się aby je urodzić, to muszę stanąć na wysokości zadania i teraz je wychować.

Dzieciom poświęciłam swoją karierę zawodową oraz swój rozwój osobisty. Bardzo wcześnie doświadczyłam smaku słodyczy połączonej z goryczą, doznając na własnej skórze, czym jest macierzyństwo. Bywały wówczas dni, kiedy wydawało mi się, że już nigdy w moim życiu nie wydarzy się nic, co mogłoby doprowadzić mnie do sukcesu. Pojęcie to wówczas znaczyło dla mnie coś związanego z karierą zawodową. Nie wiem dlaczego tak płytko spostrzegłam świat?

W moim czterdziestoletnim życiu przechodziłam wiele momentów zwątpienia, poddawania się, załamania, zmęczenia a nawet depresji. Odczucia te były na tyle silne, iż powodowały u mnie osłabienie oraz zniekształcenie obrazu swojej przyszłości.

NIE TRAĆ CZASU NA SZUKANIE ORYGINALNYCH, EKSTREMALNYCH ZAJĘĆ DLA SIEBIE. JEŚLI TEGO NIE CZUJESZ, OZNACZA TO, ŻE ZBYT DŁUGO CZEKASZ. SWÓJ SUKCES OSIĄGNIESZ TYLKO WTEDY, GDY UWIERZYSZ W SIEBIE!

Przed czterdziestymi urodzinami doświadczyłam olśnienia. Przeglądając obrazy swojej przeszłości doznałam uczucia zapełnienia „pustki” jaką sama sobie przez lata wyimagowałam w głowie.

Dziś wiem, że moimi sukcesami są:

- Ukończenie szkoły
- Macierzyństwo
- 2 małżeństwa
- Walka w obliczu ciężkiej choroby
- Odkrycie na nowo Boga
- Zdobycie wiary w siebie
- Kilka sukcesów zawodowych

Te obrazy, jak klatki w starym filmie, przesuwały mi się w głowie. Czy jestem zatem kobietą sukcesu? Sama oceń. Ja z czystym sumieniem powiem: „JESTEM KOBIETĄ SUKCESU". Bo sukces i szczęście to małe "rzeczy", których często nie dostrzegamy.


Beata Gąsienica-Bednarz

Rozpad małżeństwa a poczucie winy.
12 kwietnia 2020, 22:39

Felieton pisany dla www.planetakobiet.com.pl

Rozpad małżeństwa a poczucie winy .

Decyzja o odejściu nie należy do łatwych. Z reguły to jedna ze stron decyduje się na tak drastyczny krok. Mało kiedy taką decyzję podejmują obie strony - byłoby to wbrew logice. Oznaczałoby to, że związek istniał bez uczucia a raczej stanowił wyrachowany kontrakt.



Wielu zapyta: Dlaczego ludzie nie mogli dogadać się w innych kwestiach w małżeństwie, skoro mają ze sobą tak świetne relacje? Ponieważ nie było prawdziwego uczucia! Uczucia jakim jest miłość. W początkowej fazie gorąca, namiętna, szczera. Później, gdy wygasa - żywa rana.

W większości przypadków ta ze stron, która decyduje się na zakończenie małżeństwa jest już z góry na przegranej pozycji. Dlaczego? Ponieważ cała odpowiedzialność spada właśnie na nią. W momencie pozostawienia swojego partnera czy też partnerki to ona podejmuje decyzję za dwoje. Niezależnie od tego, czy druga strona tego chce czy nie. Opuszczona strona w tej sytuacji zostaje tzw. ofiarą, czuje frustrację, przechodzi załamanie nerwowe, wciąż analizuje dlaczego do tego doszło? Dopada ją poczucie winy.Włącza się dogłębna analiza swojej postawy. Szukamy swojej winy.

Oczywiście lepiej wychodzi nam znajdowanie winy w partnerze / partnerce, która zrobiła ten pierwszy krok. Osoba pozostawiona czuje się przegrana. Wydaje jej się, że jest beznadziejna, skoro ktoś, nie oglądając się za siebie, odchodzi pozostawiając za sobą szmat wspólnie spędzonego czasu, masę wspomnień, niejednokrotnie dzieci oraz dobra materialne. Opuszczona osoba czuje się NIKIM.

Wydaje się, że ta strona, która opuszcza jest silniejsza a zarazem zła. Dlaczego? Ponieważ żyjemy w kraju w większości katolickim i tego typu rozwiązanie jest niemoralne, choć coraz częściej praktykowane i modne.

Jak jest naprawdę? Która strona w trakcie rozpadu małżeństwa cierpi bardziej? Odpowiedź jest jedna: obie strony przeżywają tak samo mocno rozpad małżeństwa. Obie strony borykają się z poczuciem winy, załamaniem czy flustracją. Obie analizują za i przeciw ponieważ nikt normalny nie odchodzi od partnera, jeśli związek był udany. Przykład?

Mając niespełna 19 lat wyszłam za mąż. Będąc jeszcze naiwną dziewczyną, wydawało mi się wówczas, że jestem dojrzałą kobietą, która wie, czego chce od życia. Decyzja o ślubie też wydawała mi się dojrzała. Wzięłam ślub Kościelny (bez cywilnego) z mężczyzną, który okazał się zwykłym oszustem. Związek rozpadł się po niespełna pół roku pozostawiając w sercu wstyd i problem natury religijnej.

Już rok później poznałam kolejnego mężczyznę. Dopadła nas strzała amora. Ze związku z którego przyszło na świat wymarzone dzieciątko nie pozostało nic innego jak tylko zawarcie ślubu cywilnego w celu uregulowania sytuacji prawnej naszej nowej rodziny. Na świat przychodziły kolejne dzieci. Niestety również i tu po czasie zaczęło coś pękać. Nie było kolorowo. Trwaliśmy jednak w małżeństwie przez prawie dwadzieścia lat.

Niedawno zrozumiałam, że błąd popełniłam już na początku, godząc się na związek zbudowany na tzw „piasku”. Związek, który miał za słabe filary i nie wytrzymał wielu prób.

Po dwudziestu latach odeszłam od męża z dziećmi. Nie było zdrady. Odeszłam bez słowa, bez łez, jednak z ogromnym poczuciem winy. Kochałam kiedyś tego człowieka do szaleństwa. Przeżyliśmy ze sobą wiele pięknych, ale i gorzkich chwil. Tęsknię za nim.

Decyzja o odejściu jest moją raną, która się sączy. Pragnę uregulować swoje życie religijne, a co za tym idzie unieważnienie poprzedniego ślubu. Chcę podjąć dojrzałą duchowo decyzję o powrocie lub całkowitym rozpadzie związku. Jest to próba dla obu stron: kto z nas bardziej kocha, kto przeczeka i przeżyje separację.

Dla wielu obserwujących z boku nasze małżeństwo ludzi - jestem na przegranej pozycji. Niewiele osób, znajomych, przyjaciół rozumie moją sytuację. Oskarżają mnie o to, że rozwaliłam związek, rozdzieliłam dzieci. Troje z nich mam przy sobie, jedno zostało przy ojcu - taka była decyzja dorastającego syna.

Po dwudziestu latach dostałam rozgrzeszenie, przyjęłam komunię śwętą i czekam, aż Bóg poprowadzi mnie za rękę i pokaże, jakie jest moje przeznaczenie. "Zbudujesz dziecino dom na skale" - wyszeptał mi do ucha któregoś pięknego razu.

Nie oglądaj się za siebie a twoje życie będzie doskonałe! Uwierz w siebie! Uwierz w miłość!

Komuś trzeba zaufać! Ja zaufałam właśnie Bogu.

Beata Gąsienica-Bednarz

Żyć z podejrzeniem nieuleczalnej choroby....
12 kwietnia 2020, 22:28

Felieton pisany dla www.planetakobiet.com.pl

Żyć z podejrzeniem nieuleczalnej choroby.

Wiadomość o podejrzeniu ciężkiej choroby powala z nóg. Mało kto przygotowany jest na taką ewentualność. Człowiek trafia do lekarza z nadzieją, że dostanie jedną z kolorowych drażetek i ból, który męczy nas od dłuższego czasu - minie.



Niestety, nie zawsze lekarz może od razu znaleźć „antidotum” na naszą chorobę. Najpierw należy przejść całą drogę diagnozowania choroby, a znając polskie realia, to trwa zbyt długo. Mało tego - niejednokrotnie zostajemy z nią sami. Bez pomocy. Powinniśmy wówczas skorzystać z pomocy psychologa.

Szukamy odpowiedzi - najpierw w głowie, później w internecie. Ogarnia nas obawa o swoje życie. Zaczynają się lęki. Nagle nasza głowa zawalona jest informacjami, które coraz bardziej osłabiają naszą psychikę. Dochodzimy wówczas sami do wielu wniosków, niekoniecznie trafnych czy właściwych.

Człowiek jest podatny w tym czasie na „wirus” zwany syndromem „cierpiętnika”. Wówczas okazuje się, że nawet najbliżsi próbując nas pocieszyć popełniają błąd mówiąc nam, że to na pewno jakaś pomyłka... lub też część z nich próbuje nam wmawiać, że nie jesteśmy chorzy i że to tylko nasza psychika. Słyszymy: „Będzie dobrze", "Nie martw się na zapas” albo "Jeszcze nie wiesz a już się martwisz” , itd.

Rozumiemy drugą stronę, że chce nas pocieszyć, ale my pogrążamy się wówczas jeszcze mocniej w rozpaczy, sądząc iż najbliżsi robią z nas panikarzy, słabych, poddających się chorobie, nie walczących.

Nawet jeśli człowiek chce walczyć to jest to walka z wiatrakami, ponieważ nie można walczyć z czymś, co jest jeszcze na tym etapie jedną wielką niewiadomą.

Choroba zaczyna się w gabinecie w momencie, gdy lekarz mówi nam, iż możemy być nieuleczalnie chorzy. To tam zaczyna się pierwsze stadium choroby. Rozwija się powoli. Na początku nie dociera do nas informacja o ewentualnej chorobie. Powoli zaczynamy rozumieć, że to wszystko, co uzbierało się już w naszej głowie w tym niekorzystnym dla nas czasie diagnozowania - może niebawem stać się nie wytworem naszej wyobraźni lecz realnym zagrożeniem. Czy ktoś może ma jeszcze wątpliwości, że ja nie jestem chory?

Cytuję: Pół roku temu dowiedziałam się o podejrzeniu u siebie SM (stwardnienie rozsiane). Od tamtej pory jestem nadal na etapie diagnozowania choroby, mam już syndrom wirusa „cierpiętnika". Nie walczę z chorobą ponieważ zdrowy rozsądek mówi: Z czym chcesz walczyć, skoro nie masz jeszcze postawionej na 100% diagnozy? Powiedziałam sobie: Boże, jeśli taki jest twój plan muszę pogodzić się z nim i zaufać w chorobie właśnie Tobie. Jestem już spokojna wyciszona i łagodna, potulnie czekam na ostateczny wynik. To już za trzy tygodnie.

Wniosek: Brak fachowej opieki psychologicznej na NFZ nad ludźmi zmagającymi się z takimi problemami. Jest to niezauważalny problem, który powinnien być tematem nr.1 w Polsce.

Beata Gąsienica Bednarz

Drodzy rodzice wzywam na alarm!
12 kwietnia 2020, 22:15


Felieton pisany dla www.planetakobiet.com.pl

Drodzy rodzice wzywam na alarm!


Ambitne matki, pracowici ojcowie. Czy wiecie, co robią wasze dzieci podczas, gdy wy zarzynacie się biegając za każdą przysłowiową złotówką, sądząc, że wówczas Wasze pociechy będą miały lepszy start w życie?



Zapewne jesteście święcie przekonani, że wasze dzieciaki są w stu procentach bezpieczne, ponieważ zabiegacie o lepszy status finansowy - właśnie dla nich. Tak, to prawda. Dzieciaki są zabezpieczone finansowo co nie znaczy, iż są bezpieczne.

Wasze dzieci mają wszystko to, o czym Wy mogliście w swoim dzieciństwie tylko pomarzyć, a nawet wybiegnę krok dalej - mają również to co Wam nigdy nie przyszło by do głowy móc posiadać, ponieważ Wasza wyobraźnia nie wybiegała wówczas aż tak do przodu.

Żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku, gdzie pieniądz stał się piorytetem. Co za tym idzie - nasze dzieci podnoszą nam stale poprzeczkę związaną z kolejnymi "wymysłami", uważając iż to jest ich rekompensatą za nasz ciągły brak czasu oraz brak poświęcenia im naszej uwagi.

Tym sposobem - my rodzice - rozpuszczamy nasze pociechy finansowo lub też obdarowywujemy je kolejnymi gadżetami, równocześnie oszukując samych siebie, sądząc iż robimy to wszystko w dobrej wierze. Tym czasem prawda jest taka, że "zabija" nas poczucie winy względem naszych pociech i stą to nasze, jakże nierozsądne, postępowanie.

Wpadamy w pułlapkę. Szukamy wszystkich możliwych ścieżek aby dotrzeć do celu (naszego dziecka), ale niestety poprzez złudne "dobro materialne" nasze dzieciaki w wieku od 4 -18 lat są expertami w obsłudze wszelakich urządzeń mobilnych typu telefony, smartfony, tablety, komputery. Wydawałoby się, iż nie ma w tym nic złego. Niestety to tylko nasze złudzenie! Dlaczego?

Coraz częściej słyszymy bądź sami stwierdzamy, że nasze dzieci są uzależnione od telefonów komórkowych bądź tabletów. Zgadza się! Sami jesteśmy sobie winni. Uzależnienie naszych dzieci zaczyna się wówczas, gdy my jesteśmy zmęczeni, szukamy za wszelką cenę sposobu aby chociaż na kilka chwil dziecko zajęło się "czymś". Telefon czy laptop to łakomy kąsek dla obu stron. Mamy kilka chwil tylko dla siebie, bez zbędnych pytań czy hałasu, po prostu ... relaks.

W tym czasie nasze dzieci serwują po sieci w której czyha wiele niebezpieczeństw.

Przykład 1: Rozmowa rodzica z 5 letnim dzieckiem:

- Co robisz kochanie?
- Nic, oglądam bajkę.
- Ok.

NIC NIE JEST OK!!! Dziecko włączyło SAMO youtube i ogląda proponowany filmik. Przecież samo nie umie jeszcze pisać ani czytać .W tym przykładzie oglądało bajkę rysunkową o konikach pony, które uprawiały sex na oczach dziecka.

Rodzic oraz 10 letni chłopczyk.

- Krzysiu dostał od rodziców konsole za pieniądze z Komuni Św. Naprawdę?
-A ile kosztuje taka konsola?
- Nie wiem, chyba 1000 zł. Chciałbym taką. Przecież też mam swoje pieniążki. Poza tym wszyscy koledzy mają. Tylko nie ja! Kupisz mi?
- Przemyślę, ok?
- Ok. kocham cię.

Ostatnim zdaniem dzieciak przekonał rodzica do zakupu konsoli.

Kolejnym zagrożeniem są gry komputeriwe w których nasze pociechy zamieniają się w maszyny do zabijania. Dzieciaki przyklejone do pilotów pogłębiają w sobie tzw. znieczulicę na przemoc, zabijanie, krew itd. Drastyczne sceny stają się dla nich chlebem powszednim, co przyzwyczaja ich coraz bardziej do przekonania, iż zabijanie nie jest wcale przerażające, wręcz rwą się do tego, by zabić wszystkich członków gry, tzw. wrogów - nazywając to misją co pozwala im przejść do kolejnego etapu.

Teraz zaczął się kolejny etap. Grę dzieciak kupił sam od kolegi, który ma nowszą wersję. Zaradny młody człowiek uczy się oszczędności. Kupił taniej. Myślimy. Kupił kota w worku. Nie mieliśmy kontroli nad tym z braku czasu. Kot, okazał się tygrysem.

Rozmowa rodzica z nastolatką.

- Mam zrobić prezentację multimedialną. Ta głupia Pani w szkole nie wie, że ja nie mam komputera.
- Rzeczywiście głupia! Nie rozumie, że my nie mamy pieniędzy? A inni mają wszyscy komputery?
- Tak tylko ja nie mam.
I co teraz? Nie wiem chyba dostane jedynkę.

Tym sposobem dopadło nas poczucie winy oraz zażenowanie, że nie umiemy sprostać wymaganiom szkoły i chociażby na raty, ale kupujemy komputer. Kamień spadł nam z serca. Sprawa załatwiona. Czyżby? Nastolatek przy okazji ma możliwości poszerzenia wiedzy potrzebnej do egzystencji w XXI wieku.

Teraz nasze dziecko ma w 100% dostęp również do plików do których nie dorósł emocjonalnie. Dzieciak teraz już nie będzie potrzebował rodziców do rozmów na nurtujące go pytania. Jednocześnie unikając niezręcznych pytań z naszej strony. Teraz znajduje je w sieci, tam otrzyma wyczerpujące odpowiedzi bez zbędnych naszych komentarzy. Niestety odpowiedzi są w sieci niecenzurowane.

Kochani rodzice, wzywam na alarm!!! Otwórzmy oczy, sprawdźmy, co robią nasze dzieciaki. Przegladnijmy historię w naszych urządzeniach mobilnych. Jeśli okaże się, że tam nic nie ma... ALARM!!! ALARM!!! Dlaczego ktoś wymazał historie? Ponieważ nasze dzieci mają coś przed nami do ukrycia!!! CO? Porozmawiajmy o tym z nimi. Może nie jest jeszcze zapózno.

Rozmowa rodzica z prokuratorem.

- Pańska córka planowała to od kilku miesięcy.
- Jak to? Dlaczego?
- W państwa komputerze znaleźliśmy odpowiedź na Pana pytanie. Nie czuła się kochana, w szkole przechodziła katusze, koleżanki znęcały się nad nią psychicznie. Wiedział Pan, że się cieła?
- Co to znaczy, że się ciała?
- Okaleczła się od roku, szukała informacji w sieci na ten temat i znalazła. Dlatego zrobiła to tak perfekcyjnie, zaplanowała to samobójstwo przecinając ostatni raz. Wiedziała, że ostatni, przecieła żyły głęboko.


Beata Gąsienica Bednarz